W niedzielę 13 czerwca 1999 roku, w Warszawie, Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi 108 męczenników II wojny światowej, wśród nich znalazł się pochodzący z podjarosławskich Pełkiń – o. Michał Czartoryski, dominikanin.
Ojciec Michał Czartoryski urodził się 19 lutego 1897 roku w Pełkiniach koło Jarosławia. Na chrzcie nadano mu imiona Jan Franciszek. Był szóstym z jedenaściorga dzieci Witolda i Jadwigi z domu Dzieduszyckiej.
Atmosfera domu była przesiąknięta głęboką wiarą, zarówno matka jak i ojciec należeli do Sodalicji Mariańskiej. Rodzice świadomie starali się wychowywać w wierze swe dzieci, co zaowocował w przyszłości m.in. tym, że dwaj bracia Jana zostali księżmi diecezjalnymi, a siostra wizytką. W wieku trzech lat Jan przeszedł ciężką szkarlatynę, po której częściowo stracił słuch. Po otrzymaniu starannego wychowania w domu, uczył się w prywatnej szkole “Ognisko” prowadzonej przez ks. Jana Gralewskiego w Starej Wsi pod Warszawą. Po maturze zdanej w Krakowie rozpoczął studia techniczne we Lwowie i ukończył je jako inżynier architekt. W międzyczasie brał udział w obronie Lwowa w roku 1920 i otrzymał za męstwo okazane w na polu bitwy Krzyż Walecznych.
Gdy w 1921 roku zaczęto we Lwowie organizować katolickie stowarzyszenie młodzieży “Odrodzenie”, Jan Czartoryski był jednym z jego założycieli. Od 1923 roku był współorganizatorem wakacyjnych kursów “Odrodzenia”. Od tego czasu był również regularnym uczestnikiem rekolekcji zamkniętych organizowanych przez związek. W 1924 roku odbył własne rekolekcje w klasztorze redemptorystów w Krakowie pod kierunkiem o. Bernarda Łubieńskiego.
W 1926 roku, po długich wakacjach spędzonych w podróży po Francji i Belgii, Jan wstąpił do seminarium duchownego obrządku łacińskiego we Lwowie. Po krótkim pobycie w seminarium opuścił je, a w rok później, 18 września 1927 roku, przyjął w Krakowie w kaplicy św. Jacka habit dominikański i rozpoczął nowicjat. W Zakonie otrzymał imię Michał. Po roku, 25 września 1928 złożył śluby zakonne. Już w trzy lata później, w 1931 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Po ukończeniu studiów teologicznych w 1932 roku, został wychowawcą najpierw braci nowicjuszy, a potem studentów. To trudne i odpowiedzialne zadanie wypełniło większość jego życia zakonnego. Oprócz tego przez jakiś czas był odpowiedzialny za budowę nowego klasztoru na Służewie. Gromadził wokół siebie środowiska inteligencji, zajmował się III Zakonem św. Dominika, głosił rekolekcje. Wiosną 1944 roku został skierowany do klasztoru na Służewie w Warszawie.
Strona poświęcona osobie bł. Michała
Wybuch Powstania Warszawskiego zaskoczył o. Michała na Powiślu. Ponieważ w wyniku walk została odcięta możliwość powrotu do klasztoru, zgłosił się on do dowództwa walczącego na Powiślu III Zgrupowania AK “Konrad” i został kapelanem powstańców. Większość czasu spędzał w szpitalu zorganizowanym w piwnicach firmy “Alfa-Laval” u zbiegu ulic Tamki i Smulikowskiego opiekując się rannymi, niósł otuchę i posługę duszpasterską. W zorganizowanej przez siebie kaplicy odprawiał msze. W nocy z 5 na 6 września odziały III Zgrupowania AK “Konrad” wycofały się z Powiśla do Śródmieścia. W szpitalu pozostali ciężko ranni żołnierze, kilka osób z personelu medycznego, cywile i o. Michał.
Po wkroczeniu oddziałów niemieckich cywile oraz sanitariuszki zostali wyprowadzeni z piwnic i mogli opuścić miasto. Ojciec Michał był gorąco zachęcany przez przyjaciół, aby zdjął habit i w cywilnym ubraniu wyszedł ze szpitala. Nie przyjął tych propozycji i jedynie, jak przekazał jeden ze świadków, “łagodnie uśmiechnął się i powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach nie opuści”. Niemcy zatrzymali go w szpitalu. Około godziny 14. dnia 6 września w szpitalnym pomieszczeniu został rozstrzelany wraz z ciężko rannymi powstańcami, z którymi pragną pozostać. Później ciała zabitych wywleczono na barykadę, oblano benzyną i podpalono. Ocalałe resztki pochowano tymczasowo na podwórzu pobliskiego domu. Kiedy w rok później przeprowadzono ekshumację zwłok w celu przeniesienia ich do wspólnego grobu powstańców na Woli, ciała o. Michała już nie rozpoznano.
Sylwetkę duchową o. Michała Czartoryskiego możemy rozpoznać po zostawionych przez niego listach, pamiętniku zawierającym ważniejsze przeżycia z lat 1926-1944, notatkach spisanych przy okazji własnych rekolekcji, rozważaniach drogi krzyżowej oraz innych pismach.
Ojciec Michał Czartoryski wstąpił do Zakonu już jako człowiek w dojrzały. Wcześniejsze studia, udział w działaniach wojennych oraz zaangażowanie w związkach akademickich wyrobiły w nim odpowiedzialność i były okazją do rozwoju zdolności organizacyjnych.
Jego wcześniejsze poszukiwanie Boga i wierność Ewangelii w codziennym życiu zaowocowały rozeznaniem powołania i ochoczym jego podjęciem. Przyjął je bez najmniejszego wahania, przekonany, że powołanie – w jego przypadku do Zakonu Kaznodziejskiego – jest wielkim darem Boga, którego nigdy nie można spłacić. Od samego początku swego życia w Zakonie z niesamowitym oddaniem podjął swoje obowiązki, pragnąc w najmniejszych szczegółach życia wiernie pełnić wolę Boga. Pisał w swych notatkach, iż “pragnie oddać się na służbę Bożą bez zastrzeżeń! Wtedy jest się wolnym, szczęśliwym, wesołym już tu na ziemi.”
Jednym ze sposobów realizacji pragnienia zupełnego oddania się Bogu była wierność w modlitwie. Wiedział dobrze, że “bez modlitwy nie ma łaski, bez łaski nie ma zbawienia. Trzeba umieć się modlić”. Wierność Bogu wyrażała się m.in. przez ogromną troską o dokładną, wyraźną recytację psalmów, mimo iż – jak sam wspomina – na początku bardzo niewiele rozumiał z tego, co wypowiada. Dbał, by jego myśli nieustannie były skoncentrowane na Bogu. Pisał w pamiętniku: “czynem, wysiłkiem ciągłym, zewnętrznym i wewnętrznym mam pokazać Bogu, że Go kocham ciągłą intencją, ciągłym skupieniem, ciągłym uszanowaniem – ciągłym przywiązaniem, przylgnięciem, ofiarowaniem się służyć mam Panu i Stworzycielowi mojemu.”.
Jedną z charakterystycznych jego cech była stanowczość. Sam był świadom, że jest to główna cecha “prawdziwego charakteru”, dzięki której możliwe jest sięganie po rzeczy trudne i wartościowe. Z drugiej strony wiedział, że jeśli braknie stanowczości, to “praca, życie całe, zajęcia i obowiązki będą się rozłazić”.
Dzięki tej stanowczości udawało mu się wprowadzać w życie program zupełnego oddania się na służbę Bogu. Dokonywało się to przez bezapelacyjną, całkowitą wierność w codziennych obowiązkach, poprzez pokorne przyjmowanie strapień, bólu, oschłości. Miał świadomość, że to wszystko prowadzi do męczeństwa, bo taka jest miłość.
Ogromnie szanował czas i starał się go maksymalnie wykorzystać. W swoich notatkach przypominał sam sobie, że ma “być bardziej punktualny, bardziej akuratny, bardziej wierny i stanowczy. Z pierwszym dzwonkiem przerywać pracę i zajęcia. Nie marnować tak drogiego (sic) czasu!”.
Ojciec Michał uważał, że doświadczenie Boga w życiu zakonnym jest możliwe jedynie wtedy, gdy zakonnik odda się pod “posłuszeństwo absolutne, bezwzględne”. Dzięki takiemu poddaniu się woli przełożonych człowiek zostanie oderwany od wszystkich swoich przywiązań, jego egoizm zostanie złamany. Składając profesję wieczystą zakonnik pozbywa się i dobrowolnie zrzeka wszystkiego, z jedynym wyjątkiem – miłości Boga.
Nic więc już mu się nie należy, nie tylko w dziedzinie dóbr materialnych, ale także w dziedzinie dóbr duchowych: “żadne żądanie nie będzie niesprawiedliwe, żadne domaganie się choćby największej ofiary i poświęcenia nie będzie za wielkie, ani nieprawne, ani też niczym się nie mogę wymówić, ani usprawiedliwić. Jedyną tu miarą miłość Boża.”
To ostatnie zdanie pozwala do głębi poznać sens drobiazgowego wypełniania reguły, wyrzeczenia i ofiary. Ojciec Michał nie traktował ich jako celu samego w sobie, ani nie stanowiły one jedynie sposobu doskonalenia swego charakteru.
Nieustanne pragnienie pełnienia w najdrobniejszych szczegółach woli Bożej wypływało z chęci jak najdoskonalszej odpowiedzi na nieskończoną miłość Boga i było w tej miłości zanurzone. Skoro Chrystus nieustannie ofiarowuje się za na w Ofierze Mszy świętej, to najwspanialszym sposobem naśladowania Pana jest zupełne zatracenie swego życia z miłości do Boga i braci.
Ogromny nacisk, jaki o. Michał położył na indywidualną pracę duchową mógł zamiast do coraz większej świętości prowadzić do pychy i przekonania o własnej doskonałości. Ojciec Michał był świadom tego niebezpieczeństwa i “ufał w wielkie miłosierdzie Boże”. Napominał sam siebie: “utrzymywać się stale i ciągle w pokorze. Sobie nie dowierzać, nie ufać we własne siły. Nie czuć się nigdy pewnym siebie. Opuszczenie i upadek zawsze możliwy. Nie liczyć na własne siły, one niczym sš, chwiejne i zwodnicze”.
Jedynym sposobem kroczenia prawdziwą drogą do świętości jest trwanie w jedności z Jezusem i liczenie wyłącznie na Jego moc: “Trzeba być nieustannie zjednoczonym z Panem. Jemu się ciągle polecać, przez Niego, z Nim i w Nim nieustannie żyć”.
Miał głęboką świadomość, że cokolwiek posiada, nie jest to jego własnością. Wszelkie łaski i cnoty, wszystkie sukcesy nie były też jego zasługą… Pisał, że “żadna cnota nie jest moją własnością, nawet Wiara i Nadzieja, bo dla Miłości Bożej mam je też oddać (jedynie przez śmierć), bo do nieba i wieczności ich nie zabiorę – jedynie Miłość trwa na wieki”.
Przylgnięcie przez miłość do Chrystusa pozwoliło mu poznać najgłębsze pragnienie Zbawiciela: “Jezus pragnie dusz! Sitio! Z tym pragnieniem wisi na krzyżu i wciąż spodziewa się mojej gorliwości!” Rozpoznanie pragnienia Jezusa było dla o. Michała podstawowym motywem gorliwej działalności apostolskiej. Przez swoje głoszenie, przez sprawowanie sakramentów, przez przykład, wychowywanie nowicjuszy i studentów chciał zaspokajać “żar i upalenie, i boleść tego pragnienia”. W perspektywie powyższego opisu jakby naturalną konsekwencją dotychczasowego życia wydaje się decyzja podjęta przez o. Michała Czartoryskiego w dniu 6 września 1944 roku. Wierność miłości i chęć odpowiedzi na pragnienie Jezusa wymagały od niego pozostania z opuszczonymi rannymi powstańcami. Nawet jeśli miałby to przypłacić ofiarą ze swego życia. Dlatego pozostał w szpitalu jako kapłan, jak dobry pasterz, który oddaje swoje życie za owce. (…)